Forum Analityka Strona Główna


Analityka
Forum studentów analityki medycznej Collegium Medicum UJ
Odpowiedz do tematu
Relacje z podróży po świecie.
Hermiona
promielocyt
promielocyt

Dołączył: 01 Cze 2006
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów


Czy dziewczyny już wróciły z Hiszpanii i Islandii? Jeśli tak, to domagam się jakichś zdjęć i relacji Very Happy A może spotkamy się na jakimś piweczku?

    //mod: bardzo proszę o kontynuowanie rozmowy na temat tutaj
Zobacz profil autora
zosh
webmaster
webmaster

Dołączył: 23 Cze 2005
Posty: 792
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Krk/N.Sącz

Wróciły, wróciły i nawet piweczko zaliczyły Wink
Zobacz profil autora
hyenka
mielocyt
mielocyt

Dołączył: 18 Paź 2005
Posty: 176
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Szczecin

Te z Hiszpanii wrocily i nawet immuno juz zdaly Smile ja z tego kawalka lodu wracam w sierpniu. Wiecie, dzisiaj bylo tak cieplo, ze nawet w krotkim rekawku mozna bylo wyjsc Very Happy
Zobacz profil autora
betti
mielocyt
mielocyt

Dołączył: 27 Lip 2005
Posty: 114
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: kraków

to niezazdrościmy pogody:)
Zobacz profil autora
zosh
webmaster
webmaster

Dołączył: 23 Cze 2005
Posty: 792
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Krk/N.Sącz

U nas od dwóch dni też nie lepiej, szaro, buro i zimno ...
Zobacz profil autora
aga
promielocyt
promielocyt

Dołączył: 04 Lut 2006
Posty: 50
Przeczytał: 0 tematów


Potwierdzam- wróciłysmy i zdalysmy immuno Very Happy teraz szybkie pisanie mgr- hehe...
W Madrycie bylo bardzo dobrze, chodzilysmy na dwa przedmioty- Metodologia Analitico-Clinica y Ingles Medica- no i egzamin byl po hiszpansku....ale dalysmy rade.
Poznalysmy naprawde fajnych ludzi, głównie niemcow, choc były tez epizody z francuzami czy hiszpanami w roli głównej. Mieszkalysmy w siedmioosobowym mieszkaniu z mlodymi ludzmi. Madryt jest wielki,imponujacy i naprawde interesujacy. Oczywiscie stosunkowo drogi, pomimo stupendium trzeba bylo dolozyc ze swoich,ale mysle ze bylo warto... Hiszpania jest sloneczna, wesola i taka energetyzujaca. Mialysmy z Justyna duzo szczescia i wogole wyjazd byl bardzo udany. Naprawde jezeli ktos z mlodszych lat sie jeszcze waha to polecam wszystkim, warto duzo zaryzykowac i jechac na Socratesa!!! Poznanie mlodych z innych krajow to doswiadczenie ktore naprawde poszerza horyzonty i otwiera umysl. Takie doświadczenia powoduja,ze nabiera sie rozpedu do zycia... tyle ze powrot jest bardzo trudny...
Jak sie naucze wklejac zdjecia to podesle pare.
A piffffko, chetnie Cool tyle ze poczekajmy az Ewa nam z tego bieguna dotrze (zapewnie saniami w renifery zaprzagniete), tylko dla Niej to chyba grzane sie zamowi, bo nam dziewczyna tam marznie Wink
Besos para todos y hasta luego! Very Happy
Zobacz profil autora
Hermiona
promielocyt
promielocyt

Dołączył: 01 Cze 2006
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów


Ale fajnie jupi Z pewnością nabrałyście duuuużo energii od gorących Hiszpanów, więc myslę, że teraz napisanie i obrona pracy to dla Was pestka Wink
Czekam na te zdjęcia Very Happy
Zobacz profil autora
hyenka
mielocyt
mielocyt

Dołączył: 18 Paź 2005
Posty: 176
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Szczecin

Otoz moja relacja z podrozy po swiecie dotyczy Islandii Smile Zaczne od pogody. Przez caly marzec bylo tylko kilka dni, kiedy nie padal deszcz, snieg lub grad :/ Jednak temperatury nie byly bardzo niskie - wydaje mi sie ze, nie bylo ponizej 0 stopni. Przeklenstwo Islandii to wiatr!!! Na niebie moze nie byc zadnej chmurki, sloneczko moze grzac na maxa, ale jak zawieje, to tylko do domu uciekac. W kwietniu - a dokladnie 19go - w Islandii swietuje sie pierwszy dzien lata Very Happy Jest to dzien wolny od pracy i mimo, ze na zewnatrz jest 5 stopni, to Islandczycy ubieraja sie w letnie ciuchy i udaja, ze jest cieplo Smile Kwiecien w tym roku nie roznil sie zbytnio od marca, no moze wiecej bylo dni bez opadow Smile W maju zrobilo sie troszke cieplej, ale byl jeden dzien, kiedy spadl snieg Smile W ogole pogoda na tej wyspie jest nie do przewidzenia. Pamietam dzien, kiedy w ciagu kilku minut doswiadczylam slonca, deszczu a potem sniegu Smile W czerwcu pogoda byla OK, nawet letnie ciuszki mozna bylo ubrac, co tez zrobilam Smile I jaki byl tego efekt? Kaszel przez 2 tygodnie, bo wieczorem bylo zimno. Nic tylko welniane gacie na tylek zakladac Very Happy W lipcu jest ladnie, nie pada i nawet tak bardzo nie wieje. Islandczycy mowia, ze lato w tym roku jest wyjatkowe. Chociaz dla mnie to jest jak wiosna a nie lato Smile A najgorsze jest to, ze opalac sie tu nie moge i wroce do Polski biala jak niedzwiedz polarny Wink
Zobacz profil autora
hyenka
mielocyt
mielocyt

Dołączył: 18 Paź 2005
Posty: 176
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Szczecin

Dzisiaj opowiem troche o Islandczykach. Jezeli chodzi o charakter, to sa to ludzie bardzo zyczliwi i weseli (zdarzaja sie oczywiscie wyjatki), prawie wszyscy mowia po angielsku, wiec nie ma problemow z komunikowaniem sie. (Tak na marginesie: jezyk islandzki jest bardzo dziwny, ale o tym kiedy indziej napisze Smile). Jednak zaprzyjaznic sie z Islandczykami nie jest latwo. Nacja ta liczy tylko 300 000 ludzi a duzo tu cudzoziemcow, ktorzy przybyli glownie w celach zarobkowych, wiec Islandczycy sie jakby izoluja i wcale sie im nie dziwie. (Najwieksza mniejszosc narodowa w Islandii to oczywiscie Polacy Smile). Moda na wyspie znacznie rozni sie od tej w innych czesciach Europy. Dla mnie jest dziwna. dziewczyny nosza legginsy, na to spodniczki czy sukienki a na dyskoteke koniecznie kolorowe buty na wysokim obcasie Smile O ile Islandki sa ladne i nie eksperymentuja za duzo z fryzurami to Islandczycy uroda nie grzesza a te ich dlugie grzywki zaczesywane na bok sprawiaja, ze wygladaja troche jak lalusie Smile (nie wszyscy oczywiscie) Mysle, ze dziewczyny w Hiszpanii mialy wiecej okazji na kim oko zawiesic, co nie oznacza, ze nie ma przystojnych Islandczykow Smile Typowa islandzka para z wygladu przypomina troche Barbie i Kena (chociaz nie malo Islandkom brakuje to figury Barbie Smile)
Islandczycy sa potomkami glownie Wikingow i Celtow, ktorzy zaczeli zasiedlac wyspe ok 870 roku. Uwielbiają ustalać swoje pochodzenie jak najbardziej wstecz. Dobrze przy tym, jeśli takie poszukiwania potwierdzą czyste pochodzenie od Wikingów. Islandczycy sa bardzo dumni z tego, ze jeden z ich przodkow - Leifur Eiríksson (a nie Kolumb) - odkryl Ameryke w 1000 roku.
Co jeszcze jest charakterystyczne dla narodu islandzkiego, to fakt, ze ciesza sie chocby z najmniejszej rzeczy, np wygranego meczu w pilke reczna itp. W ogole to prawie kazdy Islandczyk nalezy (lub nalezal) do jakiejs druzyny pilki noznej. Oni uwielbiaja football a szczegolnie kluby z Liverpoolu i Manchesteru!!! Niestety ich narodowa reprezentacja nie odnosi zbyt wielu sukcesow.
To tyle na temat wikingow, ciag dalszy o Islandii nastapi Smile
Zobacz profil autora
wososh
administrator
administrator

Dołączył: 24 Cze 2005
Posty: 1552
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

dziękujemy za barwne relacje i czekamy na więcej!!!!1
Zobacz profil autora
hyenka
mielocyt
mielocyt

Dołączył: 18 Paź 2005
Posty: 176
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Szczecin

Kilka rzeczy, ktore mnie tu zaskoczyly: przede wszystkim ceny - kilkakrotnie wyzsze niz w Polsce! W najtanszym markecie na wyspie (Bonus) np chleb kosztuje w przeliczeniu ok 6zl, kg piersi z kurczaka ok 50zl (to nie to co nasze kochane Tesco, gdzie to samo mozna za 10,99 w promocji dostac Smile), litr mleka ok 3zl, duze piwo (w zaleznosci w jakim lokalu) 25-35zl - w ogole to tutaj sa oddzielne sklepy z alkoholem (cos w stylu monopolowych), ale czynne max do 20 (ponowne uklony dla Tesco 24h Smile), potem tyko w pubach mozna alkohol kupic, w marketach (i to nie wszystkich) jedynie nisko % piwka sprzedaja. Bilety autobusowe tez sa stosunkowo drogie - godzinny kosztuje ok 13zl. Jednak zarobki w Islandii sa znacznie wyzsze niz w naszym rozszalalym politycznie kraju, wiec pracujac tutaj nie odczuwa sie, ze ceny sa tak kosmicznie wysokie.
Waluta na wyspie jest korona islandzka, 100 ISK = 4,3 zl O ile na banknotach (500, 1000, 2000 i 5000 ISK) widnieja podobizny znanych Islandczykow, to na monetach znajduja sie...uwaga...dorsz (1kr), delfiny (5kr), kapelany-to takie ryby (10kr), krab (50kr) i tasza - to tez ryba (100) Smile
Goraca woda dostarczana jest do domow z geotermalnych zrodel, wiec smierdzi siarka (czytaj: zgnilymi jajkami:)) Zimna woda natomiast (nie wiem skad pochodzi, pewnie z roztopionych lodowcow:)) jest bardzo czysta i mozna ja pic bezposrednio z kranu Smile
Zaskoczyla mnie tutaj rowniez pogoda - myslalam, ze bedzie zimniej (chociaz kozuch wrzucilam do szafy gdzies w polowie kwietnia:)) no i moda, o ktorej juz wczesniej pisalam Smile
I jeszcze jedna rzecz - wiekszosc spraw urzedowych zalatwiana jest tutaj bardzo szybko. Islandzki numer identyfikacyjny dostalam po kilku dniach, otwarcie konta w banku trwalo moze 5 minut Smile No ale nic dziwnego skoro cala islandzka populacja to jad duze miasto Smile
Ostatnia bardzo zaskakujaca rzecz - do restauracji, w ktorej pracuje, przyszedl 2 razy prezydent. Przyszedl, zjadl kolacje z zona i wyszedl. Zadnej obstawy, zadnych fotoreporterow, zadnych lecacych w jego strone pomidorow Very Happy
Zobacz profil autora
zosh
webmaster
webmaster

Dołączył: 23 Cze 2005
Posty: 792
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Krk/N.Sącz

hyenka napisał:

Goraca woda dostarczana jest do domow z geotermalnych zrodel, wiec smierdzi siarka (czytaj: zgnilymi jajkami:))

No to full wypas, normalnie wodę Zuber macie w kranie!
Zobacz profil autora
nocturne212
użytkownik nieaktywny
użytkownik nieaktywny

Dołączył: 20 Sty 2007
Posty: 944
Przeczytał: 0 tematów


Nie wiem, czy chciałbym się codziennie kąpac w zuberze (żubrze, zubrze czy jak to się pisze) Wink


Zobacz profil autora
Buna dimineata, România
wososh
administrator
administrator

Dołączył: 24 Cze 2005
Posty: 1552
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

Ja z kolei opowiem coś o Rumunii, w której spędziłem z dwójką znajomych, Jankiem i Kingą, prawie 3 tygodnie. Planowaliśmy wyprawę w góry Fogararskie, Alpy Rodniańskie, Siedmiogród (zw. Transylwanią) plus zwiedzanie najciekawszych miast i wiosek, jednak czasem rzeczywistość nakazuje przejść na żywioł i zarządzać zasobami energii bardziej oszczędnie i strategicznie. Do Rumunii udaliśmy się przez Ukrainę, gdzie mieliśmy pierwszy nocleg w domu sióstr Urszulanek w Kołomyi. Trasę Lwów - Kołomyja przemierzyliśmy "marszrutką" - jak się później okaże, nie jest to tak wygodne rozwiązanie jak pociąg. W busie, w czasie jednego z postojów, mój kangur został prawdopodobnie wytypowany do zasilenia ukrainskich targów ubraniowych - mówi się trudno i jedzie się dalej w nadziei, że noce pod namiotem nie będą tak chłodne. Tym samym po przekroczeniu granicy z Rumunią odczułem ulgę na widok swojsko dla mnie, a dumnie dla Rumunów, powiewających flag unijnych. Szybka wymiana Euro na Leie i kurs na najtańszy hotel w mieście Suceava. Odór z fabryki papieru nie przysłonił nam uroku paru dni spędzonych na zwiedzaniu miasta, gdzie zobaczyliśmy kilka cerkwi - jako przedsmak przed mającą się zbliżać wyprawą w polskie wioski na Bukovinie. W okolicy zobaczyliśmy też słynne monastyry - stare drewniane cerkwie z zachowanymi malowidłami na ścianach zewnętrznych (obiekty wpisane do światowego dziedzictwa Unesco).

Czas kierować się na południe - kierunek Brasov (jak zdążyłem wyczytać z utraconego podczas podróży przewodnika, historycznie znaczny punkt wypadowy wielkich szlaków handlowych, na przestrzeni minionych wieków). 3 noce spędziliśmy na przedmiejskim campingu, zaś na starówce nie ominęliśmy Czarnego Kościoła (pełen rozgadanych niemieckich turystów wieku średniego), wąskiej Strada Sforii (skąd przed wyjściem skutecznie odwodził nas zaczarowany dźwięk saksofonu, na którym ćwiczył prawdopodobnie mieszkaniec Brasova), murów obronnych miasta z XIV wieku i innych zabytków (kościoły, synagoga) nie tkiętych wojennymi zawieruchami. Kolejny dzień na zwiedzenie zamku chłopskiego (tak, chłopi też budowali "wyspy" schronienia) w Rasnovie i przygotowanie do wyjścia w góry.

Do miejscowości Făgarăş dojechaliśmy w europejskim standardzie szynobusem. Stamtąd taksówką (jedyny szłuszny środek transportu) do wioski Breaza i dalej już tylko w górę pieszo, przez las i krzaki najlepszych w świecie malin (zostałbym tam na tydzień). Cel pośredni, schronisko Cabana Urlea (1533) osiągnięty tym szybciej, że na myśl o zasileniu zapasów. Niestety na miejscu schronisko okazało się ruiną i nawet zewnętrzny "kran" na niewiele się zdał. Niezły spadek entuzjazmu, jak na początek, tym bardziej że do pokonania jeszcze drugie tyle przewyższenia, przez Vârful Moşu (2231). Na szczęście temperatura lekko spadała z każdym metrem i udało się w końcu dotrzeć do schronu Curmătura Zârnei. Położony gdzieś w poboczu doliny, wymagał całego dnia wędrówki. Z ponaddwudziestokilogramowym plecakiem doczołgałem się do wyłaniającego się z mgły sferycznego obiektu. Prawie jak UFO. A w środku - dwójka warszawiaków, zapraszających uprzejmie i raczących historiami o powrocie z Krymu i bezpańskich psach pasterskich, które o świcie tego dnia dzielnie rozszarpały im namiot, w nadziei pewnie na uwolnienie ludzi.

Drugi dzień, już nie tak skrajnie wyczerpujący, ale ze zmienionym planem. Zamiast zejścia do schroniska postanowiliśmy udać się dalej, do kolejnego schronu Portița Viştei (2310). Cały czas idąc granią napotkaliśmy grupę rumuńsko-francusko-hiszpańską. Fogararski wiatr wtłaczał powietrze do płuc, a strumyczki żywiły czystą nadzieją na przeżycie. W schronie niespotykana dobroć Pana Rumuna, który ofiarował nam 2 weki, 2 puszki ryb i puszkę mielonki. Miejsce dzieliliśmy z znajomą dwójką z Wawy, Panem Rumunem i jego sympatyczną córką oraz dwójką, ochrzczoną jako Rumcajs i Cypisek (później miało się to na nas zemścić, w postaci "klątwy brodacza" - bezceremonialnie kierowane w dolną pryczę dissy znajomej dwójki długo nie pozwalały nam zasnąć). W oddali od schronu, w osłoniętej od południa niecce kusiło duże jezioro, ale poranny deszcz skutecznie ochłodził moje zapały pływackie. Udaliśmy się na dach Rumunii, Moldoveanu (2544)

Zejście z Moldoveanu okazało się jednym z tych momentów, po których człowiek inaczej ceni swoje życie. Tylko zimna krew uratowała mnie i Kingę przed rozszalałą na grani burzą - musieliśmy zejść na sam dół doliny i tam, po przeczekaniu ulewy, przebrać się i wrócić na szlak prowadzący do schroniska Cabana Podragu (2136). Tam już nie tylko suchy ciepły wiatr i słońce były naszymi sprzymierzeńcami - w czasie gdy ubranie schło, ja nie mogłem powstrzymać się przed popływaniem w jeziorze położonym powyżej 2100 m n.p.m. - cudowne przeżycie i to tego samego dnia, którego darowana mi została jeszcze jedna szansa. Wokół schroniska biegały osły na których przywożone są zapasy, a pod wieczór włączany był generator, dzięki któremu jedyne gniazdko w kuchni było oblężone przez ładowarki do komórek. Kolejnego dnia udaliśmy się, chcąc nie chcąc, do trasy Transfogararskiej i malowniczego jeziora Bâlea Lac. Jest to odpowiednik naszego Morskiego Oka, tyle że do położonego wyżej jeziora prowadzi droga, wijąca się wzwyż dzięki twardym rządom N. Ceausescu. Na trasie ogromne wodospady, a przy dojeździe do szczytu - kilometrowy tunel. Jest też kolejka linowa, dwa hotele, schron (płatny), stragany ze swetrami, serami owczymi i gotowana kukurydzą oraz namioty rozbite na dziko. W takim namiocie dane było nam przeżyć kolejną burzę, ale nazajutrz znów zaświeciło słońce, bo nasi "sąsiedzi" przybyli pod namioty samochodem zaprosili nas na na obfite śniadanie (wódka, grillowany schab i kiełbaski, piwo, wino i bryndza opakowana w korę drzewa - prawdziwa i przepyszna, tak daleka od lejącego się niewiadomoczego sprzedawanego w sklepach). Starczyło niemal na cały dzień, czyli dotarcie do ostatniego schroniska, Cabana Negoiu; po drodze kilka szczytów prawie 2400 m, karkołomna przełęcz Strunga Ciobanului (lekcje wspinaczki nie poszły na marne) i grupy napotkanych Węgrów, Niemców i Polaków. Tak opuściliśmy stare, zamszone, ale wciąż straszące skalistą potęgą szczyty Fogaraszy i ich mieszkańców - stada owiec prowadzone przez pasterzy na ponad 2400 m n.p.m. W Negoiu było nieco taniej i wygodniej, na obiad musieliśmy czekać póki grupa Niemców opuści swoje zarezerwowane stoliki, zaś pod koniec dnia poznaliśmy się z grupką dworcowych survivalowców z Poznania.

Porumbacu de Sus i Porumbacu de Jos, dwie wioski położone daleko w dole to ostatni cel górskiej wędrówki - po 6 dniach moje kolana, achillesy i plecy wołały "dość". Trafiliśmy do Sibiu - kulturalnej stolicy Europy 2007. A tam mnóstwo wydarzeń, punkt informacji turystycznej pełen folderów dot. imprez, ulice, rynek i kafejki pełne ludzi z grubymi portfelami i przeciwsłonecznymi okularami. Aż żal że Cisnadioara - miejsce jedynego campingu, jest tak daleko od centrum. Drogo ale pięknie i masa obiektów do zwiedzania (m.in. Narodowe Muzeum Brukenthala, Most Kłamców, kościóły ewangelicki, rz-katolicki i in.). Pełno imprez w klubach, koncerty na rynku i przede wszystkim przykuwająca uwagę schludność starówki - odnowionej przy okazji europejskiego wyróżnienia - na którym skorzystały też pobliskie miejscowości, oferując nam m.in. wystawę prac Marka Chagalla w Cisnadińskim kościele. Sibiu bardzo przypomina Kraków (podobnie jak ulica Republici w Brasovie - Krupówki).

Sigishoara. Od wieków nie do zdobycia, dzięki położeniu na wzgórzu i na prawdę grubym murom obronnym - swego czasu tylko brak wody był realnym zagrożeniem dla oblężonego miasta. To stamtąd wywodzi się legenda Draculi - w sam raz przybywając pod wieczór podziwialiśmy najstarszą część miasta, jego ledwo oświetlone strome uliczki, wieżę z słynnym zegarem z figurkami i zamkniętą jakby murami czasoprzestrzeń. U wyjścia, bardzo dobra i tania pizzeria, gdzie zamiast sosu pomidorowego, jako podkładu używa się bryndzy.

c.d.n.
Zobacz profil autora
wososh
administrator
administrator

Dołączył: 24 Cze 2005
Posty: 1552
Przeczytał: 0 tematów


Płeć: Mężczyzna

Nie mógłbym pominąć kwestii Rumunów. Dla mnie chyba bez wyjątków cudownych i dobrych ludzi wzruszających swoją ofiarnością i pomocą. Na każdym niemal kroku mogliśmy liczyć na pomoc, porozmawiać i dowiedzieć się wielu cennych informacji. Typowy Rumun nie tylko dokładnie podawał nam drogę, którą mieliśmy zmierzać, ale także szedł z nami, nawet mając nie po drodze, by mieć pewność, że trafimy. To na prawdę ujmuje za serce.

Społeczeństwo nieco biedniejsze od polskiego, wcale nie daje tego po sobie poznać - zwłaszcza że żyje harmonijnie z tym co zostało im dane przez historię i tym, na co sami mogą zapracować. Na ulicach 2 rodzaje samochodów - Dacie o różnym przebiegu i niemieckie, francuskie i włoskie limuzyny. Co więcej - raj dla autostopowiczów: najczęściej za pierwszym razem zatrzymujące się nowiutkie Audi lub VW, prowadzone przez przedstawiciela raczkującej klasy średniej. Z Suceavy do położonego o 100 km do Brasova Ploiestii podwiózł nas inżynier budowlany, który część życia spędził w Gabonie, a w Rumunii zajmuje się budową podłóg pod hale targowe. Podróż dała szansę poznania wielu aspektów życia kraju, wielu absurdów rzeczywistości ale i wielu nadziei na przyszłość, żywionych przez Rumunów, którzy potrafią wziąć swoje sprawy w swoje ręce i nimi się cieszyć. Gdy z Sibiu omyłkowo trafiliśmy do Paltinis (zimowego kurortu w okresie letargu, pełnego Niemców szukających niewiadomoczego) uratował nas inny Rumun, który nie tylko zawiózł nas spowrotem do Sibiu, ale też jeździł po przedmieściach, szukając dla nas campingu. Trudno mi w tym momencie zliczyć, ile razy trafiła się okazja poznać niezwykle dobrego człowieka, który bez kszty interesowności zaoferował cenną pomoc i przy okazji opowiedział o swoim życiu i Rumunii, zabierając na kawę, lody i zwiedzanie pobliskiego zabytku. Czwórkami do nieba na paszport? Czemu nie! Również inni turyści okazali się bardzo przyjaznymi ludźmi - w Cisnadioarze poznaliśmy się z trójką zabawnych Austriaków, dwójką sympatyczych Francuzów, małżeństwem stałych bywalców Sibiu, Niemców, małżeństwem Francuzów i Belgiem, nauczycielem j. angielskiego i koordynatorem międzynarodowej wymiany studentów, który zawiózł nas do Sibiu i służył jako przewodnik, po doskonale znanym mieście. Natrafienie w pociągu do Lwowa na znajomą dwójkę z Warszawy i poznaną w Sigishoarze parę z Jeleniej Góry, to chyba najbardziej nieoczekiwane zdarzenie. Nawet oni niedowierzali słowom Janka, gdy ten opowiadał o wojażach, a na hasło "złapałem stopa do serwisu Sony", wszyscy prawie pospadali z łóżek w kuszetce.
Zobacz profil autora
Relacje z podróży po świecie.
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)  
Strona 1 z 2  

  
  
 Odpowiedz do tematu